Sam zabieg poszedł bardzo sprawnie. Ja się oczywiście strasznie denerwowałam, co zresztą jest normalne, bo chociaż zabieg sprawa banalna to jednak ryzyko zawsze istnieje.
Po wybudzeniu kota z narkozy miałam deja vu. Poczułam się jak w czasie dwóch pierwszych dni pobytu Lucka w naszym domu.
Po pierwsze Sam za wszelką cenę chciał wylizywać kota, bo wokoło roztaczały się dziwne nieznane zapachy! A Lucek? Szkoda gadać... kocina, ledwo powłócząc nogami, za wszelką cenę chciał się na wszystko wspinać! Na oparcie od kanapy, wskakiwać na telewizor, na stołki, co oczywiście było kuriozalnym widokiem, ale niestety nie mogłam go nawet na sekundę spuścić z oka.
Bezpiecznie było tylko u pańci na kolanach. Tylko wtedy Lucek był spokojny i natychmiast zasypiał. Ja znów byłam zmęczona jakbym przerzuciła tonę węgla... Ale bardzo późnym wieczorem kocia motoryka zaczęła wracać do normy i choć daleka była od ideału poszłam spać bez obaw, że Lucek, chwiejąc się, z czegoś spadnie w nocy.
nie ma jak u pańci... |
Słodki ten kotek
OdpowiedzUsuń