Znów tak się złożyło, że długo nie pisałam na blogu. Najpierw dopadła mnie chwilowa niemoc a kiedy już, już miałam zabrać się za pisanie w moją głowę wdarł się pewien kot i znów nie mogłam zebrać myśli. Ale zacznę od początku.
W sobotę tydzień temu szłam sobie z psem po osiedlu i cieszyłam się ciepłem słońca, bo pogoda tego dnia naprawdę dopisywała. Pod południową ścianą mojego bloku zobaczyłam rudo białego kotka zwiniętego w kłębek, który grzał się w słońcu. To był taki uroczy widok. Ale już następnego dnia i kolejnego zobaczyłam, że ten kotek nie zachowuje się jak typowy zwierzak podwórkowy. Kiedy widział mnie z psem spinał się, ale nie uciekał. Jakby nie wiedział co zrobić. To mnie trochę zaniepokoiło. Od ponad 20 lat chodzę z psami na spacer, w tym czasie da się zaobserwować pewne charakterystyczne zachowania podwórkowych kotów, które widzą człowieka z psem. Oczywiście nie liczę tego kociego kamikadze, o którym pisałam w poprzednim poście ;)

We wtorek rozwiały się wszelkie moje wątpliwości. Rano wybierałam się do dentysty i kiedy wyszłam z bloku stał pod nim biało rudy kotek... Podbiegł do mnie, zaczął się łasić, mruczeć i ugniatać beton! A ja myślałam, że mi serce wtedy pęknie... Chciałam go złapać na ręce i zanieść do moich sąsiadów. I pewnie bym to zrobiła gdyby nie umówiona wizyta u dentysty. Po powrocie do domu co chwila patrzyłam przez okno, ale kici nie było nigdzie widać. Po cichu łudziłam się, że już go nie zobaczę, że ktoś go przygarnął... Następnego ranka spotkałam jedną sąsiadkę, która wcześniej też kotka widziała i powiedziała, że się nie pojawił od poprzedniego dnia. Ale już koło godziny 13, jak siedziałam z przyjaciółką pod blokiem, w pewnej chwili kotek wyszedł z krzaków i usiadł na murku... Stwierdziłam, że to znak i jak tylko skończyłyśmy rozmowę pobiegłam do kilku zaprzyjaźnionych sąsiadów, żeby wzięli kotka jako tymczasa a ja się już wszystkim zajmę. Żeby tylko kicia miała dach nad głową! Cóż, okazało się to trudniejsze niż myślałam... Nikt nie chciał jej przyjąć z otwartymi ramionami co mnie naprawdę zdziwiło! O ja naiwna!;) Ale jedna sąsiadka (
psiara z charakteru) dała mi odrobinę nadziei, bo zaproponowała mi żebym zrobiła
wydarzenie na fejsbuku i jeśli to nie przyniesie to żadnego skutku to ona weźmie na trochę kotka do siebie. Czym prędzej pobiegłam do domu chwyciłam aparat i zrobiłam kotce (bo wtedy okazało się, że to kotka) zdjęcie.

Wróciłam do domu, siadłam do komputera i zabrałam się do pisania. I wiecie co? Jeszcze tego samego dnia, poźnym wieczorem, znalazła się osoba, która postanowiła wziąć kotkę pod swój dach do czasu aż nie znajdzie się dla niej stały dom! AAA! Teraz tylko trzeba było złapać kotkę, zawieźć ją weterynarza a potem do opiekunki! :)))
Następnego dnia, już z samego rana wyjęłam transporter żeby po południu, kiedy tylko wrócę do domu, zacząć szukać kotki.
Transporter na środku pokoju był na rękę moim kotom, które natychmiast zaczęły wchodzić do niego na zmianę ;)
Ale wracajmy do tematu. Wróciłam do domu kiedy zaczęło już powoli zmierzchać więc nie tracąc czasu, nakarmiłam tylko psa i wybiegłam z transporterem w poszukiwaniu kotki. W gotowości czekała już przyjaciółka, która miała mnie zawieźć z kicią do domu tymczasowego. Zaraz po wyjściu z domu dostrzegłam karmicielkę osiedlowych kotów więc czym prędzej pobiegłam do niej, bo jeśli ktoś może wiedzieć gdzie teraz przebywa kotka to właśnie ona! Pomyślałam, że los mi sprzyja. Pani karmicielka strasznie się ucieszyła, że chcę znaleźć dla kotki domek i okazało się ruda jeszcze przed chwilą posilała się dwa bloki dalej. Poszłyśmy w tamtym kierunku i kotka odpoczywała leżąc na samochodzie. Uff! Ta pieszczoszka bez problemu dała się złapać. A do transportera łatwiej było ją wsadzić niż moje koty! Pobiegłam z nią szybko do weterynarza na wstępne badania a zaraz potem kotka została zawieziona do domu tymczasowego.
Za trochę zacznę szukać dla niej stałego domu więc trzymajcie rękę na pulsie żeby mi w tym pomóc bo jestem debiutantką w tej kwestii. Do tego czasu będę donosić co u niej słychać.
Kotka na razie jest osowiała i wycofana. Widać, że tęskni za swoim domem. Jutro jeszcze wywieszę ogłoszenia w okolicy, aby wykorzystać wszystkie możliwości, bo jest szansa, że zaginęła jakiejś starszej osobie, która nie wie jak jej skutecznie szukać. W internecie nie ma po niej śladu...