Od dłuższego
czasu zbierałam się żeby poświęcić jeden post moim wcześniejszym zwierzakom,
które dzieliły ze mną życie przez kilkanaście lat.
Postanowiłam skorzystać z okazji, że dzisiaj jest dzień kundelka i
przedstawić Wam kundliczkę Ayę i kotkę Sarę. Dwa zwierzaki, które zagościły w mym
sercu na całe życie dlatego nie mogę ich pominąć kocio psim blogu.
W lutym 1991 r. do naszego domu wprowadziła się dwumiesięczna kotka Sara. Ponieważ
zawsze marzyłam o persie moja mama postanowiła i zrobić prezent niespodziankę.
Niestety nie mam jej zdjęć z tego okresu, bo aparaty cyfrowe wtedy nie istniały,
a mój tata, jedyny posiadacz aparatu w rodzinie w tym czasie, nie przepadał
(jeszcze!) za zwierzakami więc kotka nie była priorytetowym obiektem do jego
zdjęć ;)
Sara przez
całe swoje życie była filigranowa, ważyła jako dorosły kot jakieś 2,5kg czego
absolutnie nie było widać przez gąszcz futra. A ponieważ dawała się dotykać
tylko rodzinie każdy kto przychodził mówił „jaki wielki kotek” i hyc od razu do
głaskania zwierzaka. A Sara nie była kotem z gatunku przytulnych i kolanowych
nad czym ubolewałam. Stroniła od łóżka, kolan i obcych rąk. Pozwalała się
głaskać tylko najbliższej rodzinie, resztę od razu drapała, przez co była określana
przez znajomych wrednym kotem… A przecież była po prostu indywidualistką!
Jak przystało
na prawdziwą indywidualistkę najbardziej na świecie kochała groszek i kukurydzę
z puszki ;)
24 listopada
1991 r. do domu królowej Sary trafił mały giermek (a właściwie giermka;)) mała dwumiesięczna Aya – kundel urody przecudnej. Jak można się było spodziewać, Sara
małego pędraka nie przywitała z otwartymi łapkami, a właściwie przywitała się
jedną łapką zostawiając pazur na psim nosie… Nie będę owijać w bawełnę, zwierzaki
nigdy się nie zaprzyjaźniły, bo Sara, jako arystokratka, nigdy by się nie
zadawała z małym szczekającym obsrańcem! Zresztą z dużym też nie miała ochoty;)
Jedyne zdjęcie, które udało im się wspólnie zrobić to to zamieszczone obok. Owszem zwierzaki się tolerowały i chyba
późniejszych latach bardziej udawały obojętność w stosunku do siebie, bo jeśli
tylko któraś zapiszczała albo zamiauczała ta druga natychmiast biegła sprawdzić
co się dzieje!
Aya rządziła
całą rodziną, oczywiście wyłączając kota;) Zresztą tej mordzie nie można było
się oprzeć! Na ulicy zaczepiano nas pytając co to za rasa. Jej największym
przysmakiem były jajka. Za jajka na twardo dałaby się dosłownie pokroić. Potrafiła
przez sen w pokoju usłyszeć jak w kuchni ktoś tłucze skorupkę owiniętego w
ściereczkę jajka! Czasem dochodziło do tego, ze jajka obierało się i jadło za
zamkniętymi drzwiami, bo pies usłyszy! Teraz się zastanawiam dlaczego nigdy ich
nie użyliśmy żeby polubiła jeździć samochodem, który napawał ją strasznym
lękiem;)
Była niezmordowana w zabawie! Potrafiła biegać za rzucaną zabawką półtorej godziny, a nam ręce odpadały ze zmęczenia. A w psich gonitwach nie miała sobie rónych. Nawet hart nie potrafił jej dogonić. Ta niespożyta energia kipiała w niej w zasadzie przez całe życie
Aycia była z
nami przez prawie 12 lat. Po mojej wyprowadzce z domu zaczęła chorować a
lekarze w zasadzie nie wiedzieli co jej jest. Odeszła 3 kwietnia 2003 r.
Równo
rok później pojawił się w naszym domu Sam. Historię jego pojawienia się opisywałam tutaj
Jak się można
było spodziewać Sara, mimo sędziwego wieku, nie przyjęła Sama w domu przyjaźniej
niż Ayę. Na dzień dobry zostawiła mu pazura na nosie i od pierwszych chwili
ustaliła hierarchię w domu ;) Sam i Sara dzielili razem dom jeszcze przez
półtora roku. Kicia odeszła 27 listopada 2005 r. w wieku 15 lat.
Mam nadzieję, że obydwie z Ayą hasają szczęśliwe za Tęczowym Mostem.
Tak to jest czasami ze zwierzakami. Moje też nie wszystkie sie kochaja,czasami leci sierść. Ale generalnie jest spokojnie.
OdpowiedzUsuńLubię opowiesci o pieskach i kotkach. Sama szykuje sie napisać wspominki o moim piesku . Pozdrawiam!
Dopóki nie ma krwi, w tych przepychankach to wszystko jest w normie ;)
UsuńPozdrawiam również.
Tak mi przypomniałaś moje zwierzaki, że aż mi się łezka w oku zakręciła. Tak się cieszę, że mam Pannę Miau.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię serdecznie i Lucusia i Sama!
Ja pisząc tego posta też sobie chlipnęłam...
UsuńŚciskamy Pannę Miau :))
I zostawiłaś po nich ślad na blogu. To takie przykre, że żyją tak krótko. ja też mam wielu przyjaciół po tamtej stronie.
OdpowiedzUsuńJa myślę, że z jednej strony to dobrze, że zwierzaki żyją krócej od ludzi, bo przynajmniej nie osierocamy ich tak często...
UsuńPiękna historia a właściwie dwie :-)
OdpowiedzUsuńWspomnienia , wspomnienia, też przypomniałaś mi moje zwierzaki...
Ja zawsze jak w sieci czytam podobne historie to mam przed oczami moje zwierzaki :)
UsuńW takich opowieściach jest i smutek pomieszany z tęsknotą, i radość powodowana dobrymi wspomnieniami. Łezka mi się w oku zakręciła, ale ja się zawsze wzruszam na takich historiach;) Myślę, że i mój dawny , psi towarzysz znajdzie u mnie na blogu swoje miejsce.
OdpowiedzUsuńTo prawda, pojawia się taka dziwna mieszanina uczuć :)
UsuńJa juz wczesniej opisalam wszystkie swoje i nie swoje zwierzaki, ktore przewinely sie przez moje zycie. Odsylam do postow: Moje ZOO i Nie moje ZOO. Kazdy zwierzak ma osobny wpis. A wspomnienia bola do dzisiaj.
OdpowiedzUsuńKoniecznie muszę je przeczytać :)
UsuńMi też się zebrało ostatnio na wspominki o Baldricku i suczce Shanie, o której Wam nie opowiadałem jeszcze. Ale nie mogę się zabrać jakoś za posta, bo smutno bardzo.
OdpowiedzUsuńJa do tego posta zbierałam się ze dwa miesiące i zawsze był nieodpowiedni czas a ja nie czułam się na siłach żeby się z tym zmierzyć...
UsuńU mnie też ten post przywołała wspomnienia... Zwierzaki na zawsze pozostają w naszych sercach...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Elka
Elu masz rację, na zawsze...
UsuńPozdrawiam:)
Ostatnie zdjęcie bardzo przypomina mi mojego psa, który został z moją mamą, gdy ja się wyprowadziłam...
OdpowiedzUsuńA to też kundelek?
UsuńFajne futrzaki ,szkoda że nie zaprzyjaźniły się ze sobą ...
OdpowiedzUsuńJak czytam takie historie to też zaraz wracają wspomnienia o tych co odeszły ...:(
Najważniejsze że jednak były z nami i mogliśmy czerpać z tego radość :)
Cieszę się, że obecne zwierzaki żyją w lepszej komitywie :))
UsuńA tych co odeszły zawsze brakuje...
Piękne zwierzaki. Cudowni przyjaciele :). Pery ponoć miewają taki trudny charakter :)...
OdpowiedzUsuńO, to nawet nie wiedziałam, że to cecha rasowa ;)
UsuńFajny post i piękna historia. Aż mi się łza w oku zakręciła na wspomnienie moich pierwszych zwierzaków. U mnie tata (miłośnik psów) nie akceptował pierwszego kota w naszym domu, a teraz tak kocha koty, że nawet nie wyobraża sobie domu bez kota ;) Jednym słowem zwierzaki same uczą nas miłości do zwierzaków ;) serdecznie pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMój tata bardziej nie lubił psów, bo w dzieciństwie go pogryzły. To oczywiście też się z czasem zmieniło, ale napiszę o tym kiedy indziej ;)
UsuńRównież pozdrawiam :)
Najlepszego dla kundelków :P
OdpowiedzUsuńDziękujemy bardzo:))
UsuńWzruszający post.
OdpowiedzUsuńI tak bardzo zazdroszczę Ci tego, że mogłaś się wychowywać ze zwierzętami. Ja marzyłam o tym całe dzieciństwo. Dziś nie wyobrażam sobie domu bez zwierzaków. Mam nadzieję, że kiedyś uda nam się powiększyć rodzinę o pieska. Pozdrowienia i głaski dla pupili.
Ja też całe dzieciństwo marzyłam o psie, zawsze miałam tylko koty. Aya trafiła do nas dopiero jak miałam 16 lat. Ja też nie wyobrażam sobie domu bez zwierzaków:)
UsuńRównież pozdrawiam i odwzajemniam głaski:)